Błędy, błędy, błędy…

Polemika „Czy rzeczywiście Polska w 1939 roku była tak bezbronna?”

Niniejszy artykuł popełniłem ładnych parę lat temu po przeczytaniu w internecie artykułu pod którym podpisał się Crazy Ivan (tutaj: część pierwsza i część druga). Teraz wreszcie ujrzy światło dzienne – ale myślę, że przyjdzie mi popolemizować także samemu z sobą.

Crazy Ivan po macoszemu potraktował sytuację przed wybuchem wojny. Musimy spojrzeć nieco szerzej na sytuację geopolityczną Polski i cofnąć się dalej niż tylko o kilka dni. Wojna wisiała na włosku od dobrych paru miesięcy, jak nie lat, chociaż premier Anglii, Chamberlain, wracając z Monachium chełpił się, wołając „przywieźliśmy wam pokój”. Sam zauważył, że „bardzo trudne jest ujęcie tego tematu patrząc okiem współczesnego militarysty”. Dokonując analizy tak ważnego tematu powinien jednak bardziej go zgłębić, nim zabrał się do pisania. Swoim artykułem zdopingował mnie do zajęcia głosu w tej sprawie. Przy okazji postaram się wyprostować kilka przekłamań, dotyczących planu „Zachód” i początków kampanii wrześniowej, które w nim się znalazło. Crazy Ivan analizę września zakończył słowami „Nie zawiódł jedynie żołnierz polski, który nie bacząc na rany walczył… dopóki nie skończyła się amunicja lub sam nie zginął wypełniając rozkazy najlepiej jak tylko mógł.”

Czy ta wojna mogła mieć inny początek?
Musimy jednak spojrzeć szerzej na sytuację geopolityczną Polski i cofnąć się dalej niż tylko kilka dni. Ze względu na toczone przez Polskę w latach 1918-1921 wojny i konflikty na polu spraw mniejszości narodowych, kraj nasz skłócony był niemal ze wszystkimi sąsiadami. Jedynie poprawne stosunki panowały między Polską a Rumunią i Łotwą. Z tą pierwszą podpisano nawet traktat o wspólnych działaniach w przypadku agresji Rosji Radzieckiej na jedno z tych państw. Mogliśmy oprzeć się jedynie na Francji, ale i to wsparcie było niepewne po układzie w Locarno w 1926 r. Po dojściu Hitlera podpisana została polsko-niemiecka deklaracja o nieagresji (26.01.1934 r.), która miała zapewnić nam spokój na 10 lat. W związku z tym Polska przygotowywała się do agresji z jedynego możliwego kierunku – ze wschodu. Hitler w tym czasie przygotowywał się do zwycięskiego pochodu na wschód – na Rosję. W tym czasie starał się „wyłuskać” Polskę z sojuszu z Francją, widząc w niej wasala „ćwiartującego i pacyfikującego Rosję”. W zamian za Gdańsk, korytarz pomorski i korekty granic obiecywał przyłączenie do Polski: Litwy i okręgu Kłajpedy lub Kamieńca i Żytomierza oraz przedłużenie paktu o nieagresji na 25 lat. „Morze Czarne to też morze” stwierdził Ribbentrop będąc na rokowaniach w Warszawie.
Niewątpliwym błędem polskich władz było wkroczenie na Zaolzie. Prasa francuska i angielska nazwała Polskę „hieną monachijską”. Gdyby Hitler przyłączyłby do Rzeszy w tym czasie, obok Kłajpedy, także Gdańsk, nikt na Zachodzie nie kiwnąłby nawet palcem. Dopiero w marcu 1939 r. gdy Hitler zajął Czechosłowację i wzmógł nacisk na Polskę, mocarstwa zachodnie postanowiły zareagować. Zaoferowano Polsce gwarancje, które miały zatrzymać Niemcy. Polska wyszła z izolacji, jednak jej bezpieczeństwo pozostało zagwarantowane jedynie na papierze.
Gwarancje brytyjskie niejako uruchomiły wojenną maszynę.
Polska wobec narastającego konfliktu z Niemcami zarzuciła przygotowywanie planu „Wschód” (działania wojenne na wypadek wojny z Sowietami) i rozpoczęto energiczne opracowywanie planu „Zachód”. Hitler w kwietniu 1939 r. wypowiedział pakt o nieagresji. Anglicy i Francuzi gwarantowali zmontowanie frontu zachodniego w ciągu 14 dni od ogłoszenia mobilizacji powszechnej w Polsce (według polskich planów miała ona wyprzedzić o 6 dni niemieckie uderzenie). Polacy rozpoczęli mobilizację oddziałów ze wschodnich Okręgów Korpusów i przerzucanie ich nad granicę niemiecką. Wzmocniono Straż Graniczną oddziałami KOP-u. Rozpoczęto przygotowania do prac fortyfikacyjnych. Organizowano dowództwa armii.
Tymczasem Anglicy i Francuzi nie planowali ofensywy na zachodzie Niemiec, tylko próbowali zmontować sojusz z ZSRR – jednak Polska nie zgodziła się na wejście Armii Czerwonej na jej terytorium w przypadku agresji niemieckiej i rozmowy upadły. Stalin jednocześnie prowadził tajne rokowania z Niemcami, które zakończyły się podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow i jego tajnego protokołu. W 1939 r. Polska miała trzy możliwości działania:
1. Przyjąć „ofertę” Hitlera i wziąć udział w krucjacie przeciwko ZSRR.
2. Zgodzić się na anglo-francuski pakt z ZSRR.
3. Umiędzynarodowić „sprawę polską”.
Dwie pierwsze propozycje jedynie odsuwały widmo wojny, a jej ostateczny rezultat w każdym przypadku był dla Polski negatywny. Wybrano wariant trzeci licząc, że wojna wybuchnie dopiero w 1940 r. przygotowując się do jej wybuchu pełna parą. Niestety rozeznanie polskiej dyplomacji w sprawach międzynarodowych było bardzo słabe, a 17 września rząd polski nie wiedział, czy Armia Czerwona wkracza do Polski jako sojusznik czy agresor.

Kwestia granic
Sąsiadowaliśmy z 6 państwami: Niemcami, Litwą, Łotwą, Związkiem Radzieckim, Rumunią i Czechosłowacją (po jej aneksji przez Niemcy ze Słowacją i Węgrami). Długość granicy wynosiła ponad 5,5 tys. km, z tego tylko około 500 km było bezpieczne (Węgry, Rumunia i Łotwa). Aneksja Czechosłowacji pozwoliła Niemcom „okrążyć” Polskę jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych, dając im możliwość uderzenia z każdego kierunku niemal we wszystkie punkty w Polsce. Granica polsko-niemiecka liczyła ponad 2 tys. km, a dodając do tego granicę polsko-słowacką blisko 2,8 tys. km. W większości jej przebieg nie opierał się o naturalne przeszkody terenowe a wyznaczony został na podstawie arbitralnych decyzji wielkich mocarstw w latach 1918-1922. Według francuskiej strategii obronnej do obrony tak długiego odcinka potrzebne było 925(!) dywizji piechoty (pas obrony dywizji wynosił 3 km). Polscy sztabowcy, którzy przyjmowali za pas skutecznej obrony odcinek 10-20 km, wskazywali na 138-277 dywizji. W tym czasie mogliśmy wystawić maksymalnie 100 dywizji, jednak mielibyśmy problemy z ich wyposażeniem. Plany obrony polskiej granicy należało więc dostosować do posiadanych sił i środków.

Kto silniejszy?
Nie zgodzę się z Crazy Ivanem, że niemiecka przewaga widoczna była jedynie w powietrzu. We wrześniu 1939 r. polskie siły stanowiło: 30 DP, 9 DPRez., 11 BK, BKZmot., Bpanc-Mot., 3 BG. W pierwszym rzucie wystawiono: 21 DP, 3 DPRez., 10 BK, 3 BG i BKZmot. Rzekome polskie 900 czołgów to, o ile mnie pamięć nie myli, wozy opancerzone, tankietki TK i TKS oraz garstka czołgów 7TP i R35, a żaden z nich nie miał zamontowanego działka większego niż 35 mm. Niemcy byli w stanie wystawić 105 dywizji piechoty (z czego połowę użyć natychmiast po rozpoczęciu działań wojennych). Niemieckie jednostki piechoty miały głównie trakcję motorową, a wypoczęci żołnierze na miejsce walki podwożeni byli samochodami ciężarowymi, gdy tymczasem polski piechur musiał niosąc ok. 30 kg ekwipunku, przejść nocą ok. 30 km i przygotować nowe stanowiska do obrony lub zająć pozycje do ataku. Rząd Polski nie był „stale był pod wrażeniem wygranej wojny polsko-bolszewickiej”. Po prostu nie miał środków na 100% wyposażenie taborów w samochody.
Nie zgodzę się także, że „rozdanie” lotnictwa dowódcom armii osłabiło jego siłę. Przede wszystkim posiadaliśmy przestarzały sprzęt, a najnowsze modele samolotów myśliwskich eksportowaliśmy np. do Grecji (model P-24G). Nie posiadaliśmy dostatecznej ilości dobrze przygotowanych lotnisk, a kontakt z pilotem po jego starcie nie istniał (brak środków łączności). W dyspozycji Naczelnego Wodza były 54 samoloty myśliwskie i 86 bombowych. W trakcie działań wojennych (z powodu strat w sprzęcie i braków w łączności) łączono lotnictwo w większe związki taktyczne tworząc 2 dywizjony. Zgodzić się muszę, że brak zdecydowania Naczelnego Dowództwa w wykorzystaniu lotnictwa (zwłaszcza bombowego) jak i okrętów podwodnych pozbawił możliwości zadania Niemcom większych strat, a i być może zdezorganizowania zaopatrzenia i obniżenia morale nieprzyjaciela.
Inne zdanie mam także na sposób wykorzystania Brygad Kawalerii. Według mnie błędem było wystawienie kawalerii w pierwszej linii obrony. Szalony pomysł Crazy Ivana stworzenia dwóch dużych związków kawaleryjskich (czyli po ok. 33 tys. jeźdźców i tyle samo koni) może byłby skuteczny podczas wojny polsko-bolszewickiej, ale nie podczas wojny technicznej. Jak sam zauważył, kawaleria była narażona na wyniszczające ataki z powietrza, a taką masę ludzi i zwierząt trudno ukryć. Taka koncepcja użycia kawalerii byłaby może pożądana w wojnie ofensywnej, ale przy organizowaniu obrony powinna ona stanowić mobilne odwody dowódców armii i Naczelnego Wodza i być kierowana w miejsca potrzebujące wsparcia. Ułan i tak walczy na piechotę (widowiskowe szarże można policzyć na palcach, a Wołyńska BK wsławiła się skuteczną obroną pod wsią Mokra).

Przygotowania do obrony
23 sierpnia rozpoczęto mobilizację kartkową,która przebiegała sprawnie, natomiast pierwszym dniem mobilizacji powszechnej miał być 31 sierpnia. Tu nie popisał się polski wywiad, bo w tym czasie Niemcy większość swoich sił mieli już ulokowane na pozycjach wyjściowych do ataku. Większym problemem niż spóźniona mobilizacja była zbyt późno rozpoczęta ewakuacja urzędów i zapasów. To exodus ludności cywilnej i prowadzonego inwentarza spowodował zakorkowanie dróg, a nie tłumy rezerwistów zmierzające do punktów mobilizacyjnych. Według planu „mob W2” pod broń miało zostać powołanych ok. 1,35 mln żołnierzy, pozostałe rezerwy (ok. 2 mln osób w wieku mobilizacyjnym – czyli mężczyzn do 50 roku życia) miały stanowić uzupełnienia, służby tyłowe i pospolite ruszenie. Do 1 września zdołano powołać ok. 1 mln żołnierzy. Mobilizacja przebiegała także po wybuchu wojny.
Armia Polska choć silna liczebnie była niedostatecznie wyposażona i zacofana technicznie. Dowódcy nie zawsze potrafili sprostać sytuacji, w której się znaleźli. Utajnianie wszystkiego co możliwe także utrudniało przygotowania do wojny. Znakomite karabiny przeciwpancerne Ur spoczywały w skrzyniach opisanych jako sprzęt optyczny, także mało kto doskonale posługiwał się tą bronią.
Błędem było na pewno zaprzestanie latem przygotowań do organizacji batalionów Obrony Narodowej. Choć słabiej uzbrojone i wyposażone niż regularne bataliony piechoty, miały o wiele wyższe morale – żołnierze w nich walczący bronili swoich domów. Kolejny błąd dowództwa to zbyt późne rozpoczęcie prac fortyfikacyjnych – saperzy musieli czekać aż chłopi zbiorą zasiewy – do pracy przystąpiono dopiero w sierpniu. Ze względu na upalne lato nie można także było wykorzystać przygotowanych wcześniej terenów zalewowych, które miały stanowić dodatkowe zapory przed nieprzyjacielem.

Plan „Zachód”
Na przygotowanie kraju do obrony przed niemieckim atakiem polscy planiści mieli niewiele więcej niż pół roku. Rozpoczął się wyścig z czasem. Nie zdołano jednak całościowo przygotować wszystkich zagadnień obrony, m.in. plan zaopatrzenia oddziałów opracowany został tylko na 14 dni, rzeczywistość wojenna zweryfikowała te plany i już znacznie wcześniej rozpoczęto „wielka improwizację”.
Opracowywany plan uwarunkowany był przebiegiem granic i możliwością wykorzystania przeszkód naturalnych do tzw. długiej obrony. Do takiego działania nadawały się jedynie trzy obszary: Podhale, północna część Polski oparta o linię Narew – Biebrza – Kanał Augustowski – Puszcza Augustowska oraz ziemia wieluńska w oparciu o linię Warta – Widawka. Ukształtowanie granicy umożliwiało więc Niemcom uderzenie w dowolnym miejscu i w dowolnym kierunku rozważano więc różne warianty niemieckiego uderzenia. W niecałe trzy tygodnie udało się stworzyć podstawy planu operacyjnego, przewidzieć kierunki ataku nieprzyjaciela, rozplanować częściowo własne siły i zmobilizować pierwsze jednostki. Start był bardzo dobry.
Pierwsze wytyczne nakazywały bronić niezbędnych do prowadzenia wojny obszarów, wykorzystując okazje przeciwuderzań odwodami, zadać jak największe straty Niemcom w pierwszej jej fazie i nie dać się rozbić przed podjęciem działań przez sprzymierzonych.
Zmobilizowane w pierwszym rzucie 13 DP i 27 DP zostały przerzucone do korytarza pomorskiego i stanowiły Korpus Interwencyjny, który miał zaatakować Gdańsk w przypadku niemieckiej akcji na to miasto. Pod koniec sierpnia KI rozwiązano, a stanowiące je dywizje miały przejść w rejon stacjonowania Armii „Prusy”. Zdołano przerzucić jedynie 13 DP. 27 DP nie zdołała załadować się na pociągi przed wybuchem wojny. Stąd jej samotne pozostawienie w centrum korytarza, a nie plan obrony jego obrony za wszelką cenę. Włączona do Armii „Pomorze” okazała się wartościową jednostką, choć w pierwszych dniach wojny poniosła wysokie straty.
Główną pozycję obrony wg planu „Zachód” stanowić miała linia:
na północy: (wzdłuż Kanału Augustowskiego, Biebrzy, Narwi i Bugu) Osówiec – Wizna – Łomża – Ostrołęka – Różan – Pułtusk – Modlin (dalej wzdłuż Wisły) – Płock – Włocławek – Toruń – Fordon (ujście Brdy)
na zachodzie: Chojnice – Bydgoszcz (dalej wzdłuż górnej Noteci i Warty) – Sieradz – Szczerców (dalej wzdłuż Warty) – Częstochowa – Koziegłowy – (umocnienia śląskie) Chorzów – Mikołów – Bielsko – Żywiec
na południu: wzdłuż Karpat od Jordanowa do Mszany Dolnej.
Najlepszą linią obrony byłaby linia Bugu, Wisły i Sanu jednak przebiegała ona tak niefortunnie, że spowodowałoby to oddanie nieprzyjacielowi połowy kraju, odcięcie się od ośrodków przemysłowych i uniemożliwiłoby sprawne przeprowadzenie mobilizacji na terenie Wielkopolski, Pomorza i Śląska. Także rozmieszczenie garnizonów „odziedziczyliśmy” po armii pruskiej – znajdowały się one bardzo blisko granicy (np. Leszno). Wysunięcie oddziałów w kierunku granicy miało zatrzymać nieprzyjaciela i umożliwić dokończenie mobilizacji i ewakuacji. Następnie oddziały miały wycofać się na główną linię obrony i tam ponownie stawić opór. Na terenie DOK VII mobilizacja przebiegła sprawnie i bez zakłóceń a oddziały stanowiące pierwszą linię wycofywały się zgodnie z planem.
W swoim artykule Crazy Ivan podaje informacje jakoby to Armia „Łódź” stanowić miała „ochroną lewego skrzydła armii Poznań generała Kutrzeby”. Rzeczywistość była zupełnie odmienna. Niewielka Armia „Karpaty” zabezpieczała lewe skrzydło Armii „Kraków”, które stanowić miało główny zawias wycofujących się oddziałów polskich. Gen. Szylling miał osłaniać zagłębie węglowe i hutnicze, którego ze zrozumiałych względów nie można było ewakuować. Armia „Poznań” stanowić miała łącznik między Armiami „Łódź” i „Pomorze”. Jak wspominał gen. T. Kutrzeba (Bitwa nad Bzurą (9-22 września 1939 r.) s. 245):
Zadanie armii “Poznań” określały dyrektywy Naczelnego Dowództwa w sposób następujący:
l) Podstawowym zadaniem armii jest: osłaniając się na kierunku Frankfurt – Poznań przede wszystkim ubezpieczyć własnym działaniem skrzydła armii “Łódź” i armii “Pomorze”. W razie przeważających sił nieprzyjaciela nie dać się zbyt szybko zepchnąć na ostateczną linię obrony.
2) Nie dać się odrzucić od armii sąsiednich, w tym celu zwrócić szczególną uwagę na kierunki Piła – Inowrocław i Głogów (Wrocław) – Koło.
To Armia „Poznań” ochraniała prawe skrzydło Armii „Łódź”, na dodatek między oboma armiami była licząca ok. 30 km luka. Słaba i nieudolnie dowodzona Armia „Łódź” nie wytrzymała głównego uderzenia wojsk niemieckich i rozpoczęła wycofywanie. W związku z tym Armia „Poznań” mogła uderzyć na odsłonięte skrzydło X Korpusu niemieckiego. Jej dowództwo dwukrotnie zwracało się o rozkazy do Naczelnego Dowództwa w sprawie uderzenia, raz jednostki ruszyły już w celu zajęcia podstaw do ataku ale zostały cofnięte na rozkaz Rydza-Śmigłego. Nad Bzurą „As” wypadł Rydzowi-Śmigłemu z rękawa. To T. Kutrzeba powiadomił Naczelne Dowództwo (bodajże szefa sztabu Stachiewicza) o rozpoczęciu przygotowań do uderzenia. Rydza nie było, gdy się dowiedział o sytuacji rozkazał wycofanie na Warszawę (tzw. II faza Bitwy nad Bzurą). Brak zdecydowanej postawy wyższego dowództwa spowodował, że zwycięskie oddziały oderwały się od nieprzyjaciela i wycofały za Bzurę w chwili gdy ten nie był w stanie sklecić należytej obrony i także rozpoczął odwrót. Marszałek chciał wykorzystać tego „Asa” na Polesiu.

Podsumowując
Polskie kręgi dyplomatyczne i wojskowe (właściwie to jeden krąg sanacyjny) chyba były niezbyt rozgarnięte w sprawach międzynarodowych. Konflikty z niemal wszystkimi sąsiadami, opieranie się na Anglii i Francji, których gwarancje były bez pokrycia. Zadufanie w swoją siłę, błędna ocena sił nieprzyjaciela i jego gotowości do ataku, zła polityka personalna w wojsku (bodajże w 13 DP w pewnym okresie pułkownikowi na etacie generalskim podlegało siedmiu innych pułkowników!), brak przygotowania obrony własnego kraju w przypadku agresji z zachodu (do tej pory to my mieliśmy być agresorami!). Wymieniać można by długo. Już na starcie wojna była przegrana.
Czy Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych i Sztab Główny, a od 1 września Naczelne Dowództwo (a nie jak podaje Crazy Ivan, Sztab Generalny, który został zlikwidowany bodaj w początkach lat 30.) zrobiły wszystko? Z naszego punktu widzenia mogły na pewno zrobić więcej. Zgadzam się z Crazy Ivanem, że „Polscy generałowie powinni mieć więcej swobód w działaniach operacyjnych, gdyż (…) zamiast walczyć próbowali nieskutecznie odzyskać łączność z wyższym dowództwem.” Brak środków łączności, używanie ogólnodostępnych linii telefonicznych (podsłuchiwanych przez Niemców), używanie często niezrozumiałego dla rozmówców improwizowanego szyfru, nieprzygotowanie zapasowych m.p. dowództw, etc., obnażył nieprzygotowanie polskiego wojska do warunków wojny mobilnej.
Polskie dowództwo choć dobrze oceniło zagrożenia, źle oceniło siłe nieprzyjaciela i źle rozdysponowało siły między poszczególnych dowódców armii. Uważam, że źle zostały rozdane nominacje na dowódców armii. Gen. Bortnowski nad Bzurą się załamał. Gen. Rómmel uciekł znad Warty do Warszawy (w Murnau przez wielu dowódców dywizji był niezauważany, a nawet grożono mu sądem wojennym po wyzwoleniu – może dlatego powrócił do Polski, a nie pozostał na Obczyźnie). Za mało sił przekazano Armii „Pomorze”, która nie była w stanie zatrzymać 4 Armię niemiecką. Jednak największy błąd popełniono w przypadku Armii „Łódź”. Zbyt mało sił i przekazanie obrony Częstochowy (ważnego punktu w drodze na Warszawę lub nad Wisłę) w dyspozycji Armii „Kraków” spowodowało, że Niemcy tak szybko dotarli do Warszawy. Złe rozdysponowanie odwodów i złe rozmieszczenie jakże mobilnych oddziałów kawalerii można było naprawić w trakcie mobilizacji i dyslokacji oddziałów.
A ucieczka naszego dowództwa i rządu 17 września wyszedł na dobre potomnym. Do dziś możemy się szczycić, że jako jedyne państwo pokonane przez Niemców nie podpisało aktu kapitulacji. Nie stworzyliśmy też rządu kolaboracyjnego, jak Francuzi czy Norwedzy. Stworzyliśmy największą armię podziemną i armię na uchodźstwie. A co najważniejsze mimo dwóch okupacji zachowana została ciągłość państwa, a 22 grudnia 1990 r. insygnia władzy prezydenckiej powróciły do kraju.
Podsumowując sytuację przed i w trakcie września można to zamknąć w dwóch zdaniach. Pierwszy, mały błąd popełniony gdzieś w latach 20. spowodował lawinę kolejnych błędów, które ciągnęły za sobą już duże błędy. W tym momencie już nie dało się tego naprawić choćby nie wiem jak czynniki rządzące się starały naprawić tą sytuacje.