Podoficer jednego z pułków stacjonowanych w Bydgoszczy postanowił pożegnać się ze światem w dość dramatyczny sposób.
Kapral Franciszek Mikołajczyk z 61 pułku piechoty był człowiekiem młodym, zdolnym i bardzo spokojnym jednak tuż przed desperackim krokiem miał cierpieć na silną depresję. Z zamiarem samobójczym musiał nosić się dość długo, gdyż dynamit, który użył do rozstania się z tym światem, nie był używany w normalnym toku szkolenia pułków piechoty. Najprawdopodobniej materiał wybuchowy skradł podczas letniej koncentracji wojskowej przeprowadzonej pod Szubinem (dynamit został wydany oddziałom z zasobów starostwa powiatowego).
Na miejsce dramatu wybrał pola w rejonie ulicy Cegielnianej na Bartodziejach. 15 listopada 1934 r. (czwartek) rano (źródła podają godz. 8.00 lub 10.00) okoliczni mieszkańcy usłyszeli silną detonację i gejzer ziemi w powietrzu. Gdy udali się na miejsce wybuchu ich oczom ukazał się wstrząsający widok:
„Obok wyrytego w ziemi otworu znaleziono na przestrzeni około 100 metrów porozrzucane pokrwawione strzępy ciała, munduru i obuwia wojskowego. W samym dole, jaki powstał po wybuchu, znaleziono ludzką nogę.”
Teren zabezpieczyły policja i żandarmeria. Przy szosie fordońskiej znaleziono pół paczki dynamitu. Ilość użytego przez samobójcę materiału wybuchowego mogłaby wysadzić w powietrze kilka domów.
Według innej hipotezy przekazywanej początkowo przez prasę samobójca targnął się na swoje życie „mając widocznie na sumieniu wiele przewinień natury przestępczej”.