Powrót z manewrów
Podkute buty tłuką bruk:
raz, dwa, trzy, cztery — raz, dwa, trzy —
w jednej kompanii dwie kompanie nóg:
trach, trach, trach, trach, trach.
Podkute buty rumocą jak werble:
raz, dwa, trzy, cztery — raz, dwa, trzy —
pękają w bruku zygzakami szczerby
i kamień miele się w piach.
Wspaniałe twarze, twarze zdrowe,
skropione potem brylantowym,
a w oczach ogień życia lśni
— raz, dwa, trzy, cztery — raz, dwa, trzy.
Suną błyszczące lufy karabinów —
cztery, cztery, cztery, cztery — cztery równe rzędy.
Celują w niebo, tchnące czynem
i lśniącą falą mówią: tędy!
Okryta kurzem kompania mundurów
równa, równiutka, prościutka, pod sznurek —
bagnet, tornister, menażka, koc —
prężne ramiona, a w nich — moc!
Nagle coś — cicho! — raz, dwa … — brat!
w piątym szeregu… swój… a taki, jak wszyscy.
— Och, oni przecież wszyscy bardzo bliscy —
z trudów żołnierskich wracają do chat.
Znajomi, nasi bracia, kuzynowie —
straż, która czuwa nad Polską, nad nami.
Kwitną okrzyki, wytryskują słowa
i krzyczą barwą kwiaty, rzucane garściami.
Podkute buty tłuką bruk!
już coraz ciszej, dalej krok ich brzmi.
Jak słońce w chmurach gaśnie stuk:
raz, dwa, trzy, cztery — raz, dwa, trzy.
A nam się jeszcze widzą twarze zdrowe:
skroplone czystym potem brylantowym
i w oczach naszych ogień lśni
i zda się jeszcze słyszeć: trrrach… dwa… trzy…
Suną błyszczące lufy karabinów
w uściskach braci — cztery równe rzędy.
Celują w niebo, tchnące czynem
i lśniącą falą mówią: tędy!
Leonard Turkowski.
Wydrukowany w piśmie Ilustracja Polska, wrzesień 1937